Gdy kilka lat temu zaczęłam się bardzo interesować tematem testowania kosmetyków na zwierzętach byłam w szoku z powodu rozmiaru dezinformacji, ukrywania i pudrowania prawdy o tym biznesie. Im więcej wiedziałam o łańcuchu powiązań firm kosmetycznych z laboratoriami, producentami surowców i wszystkich możliwościach przyczyniania się do cierpienia zwierząt, tym bardziej chciałam coś z tym zrobić. Bo dopóki na całym świecie nie będzie zakazu takich eksperymentów, będą się one odbywały i będą z nich korzystać firmy związane z branżą beauty.
O ile temat testowania na zwierzętach leków jest skomplikowany oraz kontrowersyjny i ja nie chcę w niego tutaj wchodzić, to z każdą formą testów na zwierzętach przez firmy kosmetyczne i ich partnerów biznesowych będę walczyć. A jak z nimi będę walczyć? Przez informowanie czytelników o praktykach tych firm.
Nie ma idealnych wyborów konsumenckich, świat nie jest ani wegański, ani ekologiczny, ani nie ma jednolitych zasad moralnych. Każdy podejmuje swoje osobiste decyzje i dlatego uważam, że konsumenci powinni mieć jak najwięcej informacji o polityce i działaniu firm. Niech bogaci w tę wiedzę sami decydują o tym, co jest zgodne z ich wartościami, a co nie. Mamy na rynku ogromny wybór i to tylko od nas zależy, jakie firmy wspieramy.
Proces dochodzenia do zakazu testowania kosmetyków na zwierzętach na terenie Unii Europejskiej był długi, tak naprawdę kolejne części tych przepisów zaczęły wchodzić w życie od 2004 roku, a oficjalnie od 11 marca 2013 roku w UE korzysta się głównie z metod alternatywnych.
Ale co z resztą świata? Kiedyś, przez chwilę, bardzo europocentrycznie myślałam, że Europa jest tak ważną częścią świata, że wszyscy się do niej dostosują. No ale reszta świata się nie dostosowała. Nawet Parlament Europejski jakiś czas temu zauważył, że testy na zwierzętach są wciąż DOZWOLONE w 80% krajów na świecie! I są wykonywane, bo chociaż "wszystko zostało kiedyś tam, 50 lub 30 lat temu przetestowane na zwierzętach", to teraz, w 2018 roku nadal się to odbywa. Firmy kosmetyczne działają globalnie. Pomijając w tym momencie nawet problem ich obecności na rynku chińskim, gdzie najogólniej mówiąc jest wymóg przeprowadzenia testów na zwierzętach przed wprowadzeniem kosmetyków do obrotu oraz tzw. post market testing, nawet małe rodzinne manufaktury z Polski są związane z innymi podmiotami działającymi na całym świecie. Większość składników kosmetycznych trzeba sprowadzać spoza Europy bo w naszej strefie klimatycznej się ich nie produkuje, więc marki kupują je od wytwórców z Ghany, Brazylii lub Stanów Zjednoczonych. A tam ich producenci mogą przeprowadzać lub zlecać testy na zwierzętach. Oczywiście, pewnie do Europy wysyłają nietestowane partie swoich towarów, ale ja pytam firmy, czy weryfikują całościowe działania swoich partnerów biznesowych, czy sprawdzają, czy nie przeprowadzają ani nie zlecają oni ŻADNYCH testów na zwierzętach nigdzie na świecie. A w jaki sposób mogą to zweryfikować? Jedynie poprzez odpowiednie oświadczenia dostawców.
To, jakich partnerów biznesowych wybierają firmy, jest ich decyzją. Jeśli nawet nie zweryfikowały powiązań producentów swoich surowców z testami na zwierzętach, to skąd mają wiedzieć, czy działają oni etycznie czy nie?
Zwykli konsumenci jedynie głosują swoimi pieniędzmi na to, czy popierają decyzje tych firm, czy nie. Wywieranie nacisku na to, żeby marki kosmetyczne nie przyczyniały się do okrucieństwa jest sposobem na zmianę świata, jaki mają klienci, którym na tym zależy. Mają oni prawo zadawać pytania firmom i na podstawie odpowiedzi wnioskować, czy marki spełniają ich kryteria, czy nie. Tak długo, jak firmy będą wybierać surowce od wytwórców, którzy przeprowadzają lub zlecają testy na zwierzętach, tak długo oni będą je przeprowadzać. Po co mieliby w innym wypadku przestać? W swoich krajach mogą to robić, jest to tańsze i mają potrzebną infrastrukturę. Powiem Wam więcej – jest kilka marek, które dopiero po korespondencji mailowej ze mną zainteresowało się pochodzeniem swoich surowców. Zależy im na tym, by ich produkty nie krzywdziły zwierząt i na tym, aby nie wspierać w żaden sposób firm, które to robią, więc zaczęli ich po kolei sprawdzać. I jak się okazało w niektórych przypadkach – zmienili dostawców, ponieważ poprzedni nie okazali się w porządku. Bardzo szanuje za to te firmy.
Wiem, że dużo wymagam od firm kosmetycznych, ale skoro jest kilkaset marek, które swoją działalnością pokazują, że można nie mieć żadnych powiązań z testami na zwierzętach, to po co mam wspierać te nie wkładające wysiłku w zminimalizowaniu możliwości na przykład kupowania surowców od podmiotów testujących? Jeśli nie zależy im na pełnej weryfikacji partnerów biznesowych a ich sumienie uspokaja to, że w ich produktach nie będzie testowanej na zwierzętach partii surowca to okej, ale ja poinformuję Was o ich decyzji i osobiście nie będę wspierać takich firm bo mam, w mojej opinii, lepszy wybór. Dla mnie ważne jest to, że firmy robią wszystko, co w ich mocy aby nie mieć żadnych powiązań z testami na zwierzętach.
Wiele firm, które nie weryfikuje producentów swoich surowców pod katem testowania na zwierzętach, nie zna więc CAŁOŚCIOWEJ polityki producentów, nazywa się markami „cruelty free”. Termin ten, tak samo jak na przykład "kosmetyk naturalny" czy "dermokosmetyk" nie jest w żaden sposób ustalony prawnie i można go dość dowolnie interpretować. Od co najmniej 50 lat odnosi się on do testów na zwierzętach, ale każda organizacja dająca znaczki "cruelty free" i tak naprawdę każda osoba interpretuje go inaczej, zgodnie ze swoimi wartościami. Są ludzie zwracający uwagę jedynie na opisy na opakowaniach, są też tacy, którzy głębiej drążą politykę firm. Nawet każda organizacja certyfikująca firmy pod kątem testów na zwierzętach ma inne standardy i stawia inne wymagania! Ja staram się często powtarzać, jakimi zasadami się kieruję w doborze marek i nie zamierzam ich zmieniać na mniej restrykcyjne.
Wiem też, że wiele osób jest oburzona tym, że nawet firmy będące w Chinach na opakowaniach piszą, że kosmetyk nie był testowany na zwierzętach. I piszą prawdę. Bo testowane są próbki kosmetyku bądź jego składniki, więc akurat produkt stojący na półce w sklepie testowany nie był. Na stronach internetowych firmy też nie kłamią, powiedziałabym raczej, że oszczędnie gospodarują prawdą. Bo co oznacza "Nie testujemy na zwierzętach!"? Taki slogan znaczy jedynie, że sami nie mają swoich laboratoriów, w których odbywają się takie testy. Nie oznacza to, że nie mają powiązań z testami na zwierzętach, bo mogą je zlecać innym podmiotom, mogą wejść na rynek chiński, gdzie tylko płacą laboratorium rządowym za takie testy lub mogą kupować surowce od firmy testującej na zwierzętach. Każdy człowiek ma inne standardy, ja moich nie zamierzam zmieniać, bo jest ogromnie wiele firm spełniających moje kryteria nietestowania na zwierzętach. Niczego mi nie brakuje, ba, te firmy mają tyle kosmetyków o wegańskim składzie, że pewnie do końca życia nie uda mi się użyć nawet połowy.
Jeśli Wy akceptujecie to, że firma przeprowadza albo zleca testy na zwierzętach, nie ma oświadczeń od dostawców surowców, które potwierdzają, że nie mają oni nic wspólnego z testami na zwierzętach lub jest na rynku chińskim to okej – nigdy nikomu nie mówię, co ma kupować, a czego nie. Chcę tylko, żebyście podejmowali własne decyzje konsumenckie świadomie i wiedzieli o praktykach przedsiębiorstw.